Wymiary
obcości w Słowach obcego Bronisława Świderskiego
Obcość i inność w książce Bronisława
Świderskiego Słowa obcego można rozpatrywać z co najmniej
trzech, uzupełniających się perspektyw. Pierwsze dwie, jedynie zarysowane przez
pisarza, to obcość ciał(a) oraz obcość płci (kobieta-mężczyzna). Trzecią,
najistotniejszą płaszczyzną w ujęciu Świderskiego, jest rozmaicie definiowana i
rozumiana wspólnota, zwłaszcza moment konfrontacji wspólnoty z obcym. Owe trzy
„sfery” łączy jedno – język. Wszelka krzywda wobec obcego i innego zaczyna się
w języku, język konstytuuje bowiem Innego.
Już w strukturze powieści Świderskiego obcość
przeplata się ze „swojskością”. Początkowe dwa rozdziały (chociaż owe części
można by swobodnie nazwać zapiskami, notatkami, raportami, literaturą w
literaturze, scenkami, minidramami, obrazkami) opowiadane są z perspektywy
Przybysza. Poszczególne odsłony powieści, relacjonujące wydarzenia z życia
Przybysza, poprzez sposób budowania, konstruowania przestrzeni oraz bohaterów
przywodzą na myśl prozę Stanisława Lema. Jednakże, jak sugeruje autor, są to
tłumaczenia na „trzeci język” raportów obcego [1] (przekładu dokonuje B.).
Przybysz jawi się jako kosmita, istota pozaziemska. Pozostałe rozdziały
(rozdziały, w których nie występuje bezpośrednio Przybysz, a jego percypowanie
świata nie wpływa na czytelniczy odbiór) stają się swoistym komentarzem,
pretekstem do kontynuowania historii. Zauważmy również, że Świderski
wykorzystuje listy, raporty, wyjaśnienia, tłumaczenia, (quasi-)literaturę,
scenki dramatyczne [2].
Co istotne, niektóre sformułowania Bronisław
Świderski podaje zarówno w języku polskim, jak i w języku duńskim (zwykle
tłumaczenie na jeden z tych języków umieszcza w nawiasie) [3]. Intryguje też inny zabieg:
zapisywanie (wyodrębnianie?) kursywą pewnych słów. Niewykluczone, że jest to
wskazanie na wieloznaczność danego wyrazu bądź wyrażenia (w grę wchodzą,
oczywiście, znaczenia zarówno dosłowne, jak i metaforyczne), ale także
zaznaczenie swoistego akcentu. Interesujące jest płynne przechodzenie bohaterów
(zwłaszcza B.) z jednego języka na drugi [4], w zależności od tego, co i komu
chce zakomunikować. Kiedy Lone pragnie zbliżyć się do B., nieudolnie pisze i
mówi do niego po polsku (analogicznie dyrektorka instytutu, w którym B. pracuje
– łączy i miesza słowa z różnych języków słowiańskich [5]). Jednakże gdy Lone pragnie
„ukarać” B., zdystansować się do jego wizji świata, akcentuje duńskie
sformułowania (odcina się, tworzy mur z języka, „mur słowny”).
Bronisław Świderski sprawnie podsuwa odbiorcy Słów obcego kontekst filozoficzny. Oto należy
patrzeć na powieść poprzez filozofię Sørena Kierkegaarda, zwłaszcza jego
spostrzeżenia, że demokracja jest także pewną dyskryminacją. To stwierdzenie
będzie przydatne, gdy przyjrzymy się bliżej trzeciej z wymienionych wcześniej
płaszczyzn. Zacznijmy jednak od pierwszej – ciało, ciała, cielesność (tu także
umieścić można uniformy, ubrania), czyli to, co zewnętrzne, widoczne na
pierwszy rzut oka, percypowane wzrokowo.
Jedna z bohaterek Słów obcego, policjantka Lone,
to kobieta, eufemistycznie mówiąc, „przy kości” [6]. Jakby na przekór takiemu
ciału, na przekór brzydocie, odziana została w strój policjantki, a zatem strój
władzy (na zasadzie pars pro
toto). Uniform policjantki przynosi jej pewność siebie [7], bez niego czuje
się rozebrana, naga, bezbronna [8]. Mundur jednak, paradoksalnie, jest zbyt
słabym substytutem, gdyż Lone uparcie chodzi do terapeuty, zgadzając się na to,
by wypróbował na niej metodę regresywną (pacjent rzekomo poznaje swoje
poprzednie wcielenia). Kobieta o niczym innym nie marzy, jak tylko pozbyć się zbyt obszernego ciała. Którego
każde pojawienie się dawało fałszywe świadectwo jej obecności. A także dawało
fałszywe świadectwo jej osobowości [9]. Innymi słowy – zarówno nasze ciało
(samo w sobie – jego wielkość, kształt, kolor), jak i nasze ubranie określają
naszą tożsamość, konstytuują nas jako albo „swoich” (należących do pewnej
wspólnoty), albo „obcych”. Lone pragnie zostać kimś innym, ale nie wewnętrznie,
tylko zewnętrznie – chce zmienić ciało, by być inaczej postrzeganą. Każda epoka
i każdy kraj, naród, ba! każda wspólnota określa własną hierarchię, ustala
kanony (piękna). Lone, będąc Dunką, musi zmierzyć się z duńskimi wzorami. Nie
może odstawać, nie może być ani za gruba, ani za chuda, bo inaczej nie zmieści
się we wspólnocie i stanie się obca. Nie bez powodu też Lone w pewnym momencie
mówi: (…) od tej chwili
zrobisz wszystko, by przestać być sobą. By stać się taką jak inni. Pamiętaj,
musisz szybko znaleźć męża, założyć dom i urodzić dzieci. Dla ciebie być sobą,
to znaczyć być taką, jaką jesteś dotąd. A ja już nie potrafię tego znieść! [10]
Analogicznie sprawa wygląda z Przybyszem –
niby uczono go, że Ziemianie robią wszystko, by się od siebie różnić, ale z
drugiej strony widzi on ludzi, którzy podobnie się ubierają, mają niemal
identyczne wyrazy twarzy, mówią i robią wszystko tak samo – kolektywnie, we
wspólnocie. Ktoś, kto nie rozumie „wspólnotowości”, kto nie należy do
wspólnoty, jest od razu napiętnowany jako inny, obcy [11].
Jak wspomniałam, kolor ciała ma duże
znaczenie. Pewnego wieczoru Lone w kawiarni Palae, gdzie umówiła się z B.,
zaskoczył (?), poraził (?) widok czarnego mężczyzny: W tłoku, tuż przed nią, nieco
bokiem stał wysoki Murzyn w żółtym płaszczu. Stali naprzeciw siebie. Białe i
czarne (oraz żółty płaszcz, by nie pozostawać we władzy pozbawionego niuansów,
antagonistycznego, czarno-białego widzenia świata). Mężczyzna i kobieta. Nie
powinna była widzieć w tym nic dziwnego, a jednak zaskoczyło ją to. Co
oznaczała ta bliskość ludzi przybyłych z daleka i z góry naznaczonych obcością? [12] Łączy
się z tym i druga strefa – kobiety i mężczyźni, niezależnie od koloru skóry,
również (mimowolnie?) konstytuują obcość. Kobieta nie rozumie mężczyzny, i
odwrotnie – mężczyzna nie jest w stanie pojąć decyzji kobiety [13]. Lone jest
zakochana w B., podejrzewa (ba! jest przekonana) nawet, że on o tym wie, ale
permanentnie ją zwodzi. B. (nic nie wiedząc o uczuciach Lone) kocha się w
Karinie, która okazuje się być neofaszystką – B., jako obcokrajowiec (bądź co
bądź pochodzi z Polski, jest imigrantem) nie mieści się w jej świecie, w jej
wspólnocie – jest obcy, jest inny, ale mimo to kobieta go toleruje. B. staje
się substytutem, swoistym ekwiwalentem przywódcy jej partii, przywódcy, w
którym Karina jest zakochana. Każde z nich mówi swoim językiem, każde inaczej
odczytuje gesty, słowa, zachowanie [14].
Wyeksponowana w powieści Świderskiego trzecia
płaszczyzna, czyli wspólnota, najlepiej dostrzegalna jest podczas otwartego
wykładu Larsena Dantziga. Dantzig dowodzi, że przed indywidualnym głosem (vox)
musiała istnieć mowa (sermo), innymi słowy – dialog poprzedził i
umożliwił (ukonstytuował) monolog. Dantzig idzie jeszcze dalej i przekłada
relacje między głosem a mową na życie społeczne: jedynie organizacja wspólnoty
umożliwia pojawienie się jednostki (…) kolektyw zawsze powstaje przed
pojawieniem się indywidualności. Kolektyw umożliwia narodziny i nadaje formę
każdemu indywiduum. (…) [Indywidualność] Jest świadectwem kolektywnej
tolerancji. Ale indywidualność nie istnieje jako realna alternatywa wobec
wspólnoty [15]. Z tej
perspektywy warto spojrzeć na późniejsze zapędy gości kawiarni Palae, którzy
chcieliby stworzyć Słownik
języka Palae [16] – uniwersalne zwroty, łatwe do
nauczenia się. Sygnalizuje to z jednej strony pragnienie zunifikowania
wszystkich narodów [17], a z drugiej zaś – zapowiada ruch odwrotny: zamykanie
się w swoich narodach, ruchy nacjonalistyczne (idea słownika jest żartem,
zabawą, chwilowym kaprysem czy nawet kpiną). W gazecie znalezionej w kawiarni
Palae (w tym czasie, gdy rodzi się idea Słownika)
B. czyta wywiad z Dantzigiem, który
podkreślił, że „jest złym czynem opuszczenie kolektywu, w którym jednostka się
urodziła i wychowała. Naczelnym bowiem zadaniem człowieka jest obrona swojej
grupy – nawet za cenę życia jednostki. Emigracja – tak, każda emigracja! – jest
dowodem niezrozumienia tego, czym jest człowiek. A jest on istotą przede
wszystkim społeczną. (…) Nasza tożsamość zawsze wypływa z jakiegoś konkretnego
miejsca. Także poczucie odpowiedzialności wobec innych istnieje wobec
konkretnych, znanych nam, ludzi i konkretnego krajobrazu” [18].
A jakie są cechy owego kolektywnego życia czy
raczej co trzeba zrobić, by do zbiorowości należeć? Wspólnota wymaga od każdego
określenia narodowości [19], posiadania życiorysu [20] (wydaje się, że jeśli
znamy czyjś życiorys, to przestaje być dla nas obcym, ale czy naprawdę i na
pewno?), określenia tożsamości (swoich celów, pragnień, przywiązania do
konkretnych wartości [21]), posiadania pracy [22], stwierdzenia tego, co się
przybyszowi podoba w danym kraju (ciągłe pytanie: co najbardziej podoba Ci się
w…? Nikt nigdy nie zapyta obcokrajowca, co mu się najmniej podobało) [23]. Tego
wszystkiego (i jeszcze więcej) oczekuje się od przyjezdnego, aby wiedzieć, co z
nim zrobić [24]. Sprawę imigrantów i emigrantów dodatkowo komplikuje jeszcze
jedna kwestia: czy B. w Polsce byłby traktowany jako Polak, czy jako obcy?
Owszem, posiada obywatelstwo duńskie, ale czy jest traktowany jako „swój”, czy
jako „obcy” [25]? A jeszcze inny przykład: co z chorymi (zwłaszcza chorymi psychicznie)?,
czy chory jest obcym? A ludzie żyjący na ulicy, wykolejeńcy? To też obcy [26]?
Ramy wspólnoty wyznacza jedna kultura, wiara
(bądź jej brak), tradycja, dziedzictwo, światopogląd, preferencje polityczne i
tak dalej – wszystko to tyleż spaja i łączy nierozerwalnie, ile konstytuuje
język, czyli „narzędzie” społeczne (powtarzając za B.). Obcego poznaje się
przede wszystkim po tym, że nie widzi świata poprzez ten sam język, co
wspólnota. Ciekawe na tym tle wydają się zapędy demokratycznego Zachodu do reformowania
języków sprawiających im trudności, choćby w powieści Świderskiego to casus języka polskiego, który z perspektywy
Duńczyków jest nielogiczny, ergo hermetyczny, ergo mało popularny, ergo praktycznie niedemokratyczny [27].
Można stwierdzić (chyba bez przesady), że tożsamość kryje się w słowach, bo
słowa są naszym dziedzictwem (powtórzymy: społecznym „narzędziem”, scalają nas,
czynią z nas wspólnotę bardziej niż kolor skóry, wyznanie, czy poglądy
polityczne). Co się stanie, jeśli zreformujemy język tak, by był on „logiczny”
dla innych narodowości [28]? Innymi słowy, czy rezygnować ze swojego języka,
czy też go bronić? Ale jeśli bronić, to w jaki sposób, aby przy tym nie
skrzywdzić „obcych”?
Potrzeba mediatora. Kogoś, kto przetłumaczy,
ale nie zawłaszczy (o ile to możliwe, według B. – możliwe, a nawet niezbędne i
konieczne), kto uczyni obce znaki zrozumiałe, nada im znaczenie, a tym samym
przekład stanie się czytelny, bo translacja polega na znajdowaniu znajomego sensu
pośród obcych liter [29]. B.
uczył swoich studentów, że w przypadku „nieprzezwyciężonych” trudności należy
tłumaczyć dany tekst na… „trzeci język” [30] – taki, w którym oryginalne
przesłanie można odtworzyć w sposób neutralny, czyli nie zważając na cel tłumaczenia, na to, kto i dlaczego jest
odbiorcą translatorskiego trudu. Należało bowiem zdawać sobie sprawę, iż interes tekstu (B. był również autorem tego
określenia) był z gruntu odmienny od potrzeb i oczekiwań tego, dla kogo
tłumaczenie było przeznaczone [31].
Tłumacz może „naginać” przekład dla potrzeb określonych odbiorców i
zleceniodawców (albo skuszą go większe pieniądze, albo poruszy go widok młodych
i zasmuconych twarzy zakochanych), ba! tłumacz
nieuchronnie ryzykuje, iż przystosuje otrzymany oryginał do językowych i
społecznych norm odbiorcy. Przecież zależy mu na tym, by odbiorca był
zadowolony [32]. „Trzeci
język” zbliża do oryginału, pierwowzoru, bowiem według B. kiedyś istniał tylko
jeden język (odmienność kultur jest splotem różnych, przypadkowych
okoliczności). Jak w „trzecim języku” widać Przybysza?
Można śmiało stwierdzić, że (prawie) wszystko
wydarza się w języku. Nie jest jednak tak, że język jako taki stanowi neutralny
środek porozumiewania się, komunikacji. Przemoc języka widoczna jest
(powracając na chwilę do kwestii ciała) w reifikowaniu człowieka, sprowadzaniu
go do rzeczy. Innymi słowy, wszelkie przymiotniki dookreślające osobę, na
przykład: „gruby” czy „obcy”, naraz zamieniają się w rzeczowniki: Jako rzeczownik, „obcy” był
obiektem. Bytem zależnym od woli innych. Czy jej
[Lone] obcy nie był właśnie
taką, na poły ludzką rzeczą? [33]
Przybysz (nie tylko ten powieściowy, ale
jakikolwiek inny) zaplątany i uwikłany jest w słowa – słyszy je inaczej niż native speaker [34], odbiera je w inny sposób,
ba! jego percepcja słuchowa jest wybiórcza, nie wszystkie słowa do niego
docierają, jeśli są wypowiedziane niewyraźnie [35]. Natomiast inaczej sprawa
wygląda ze wzrokowym odbiorem świata – słowa zapisane na kartce, którą Przybysz
znajduje w bibliotece, czekają na jego-czytającego reakcję [36], prowokują do
odpowiedzi, do interakcji. Przybysz – w przeciwieństwie do większości native speakerów – potrafi smakować słowa [37] mimo iż
zderza się co rusz z idiomatycznością języka (język z niego kpi) [38].
Obcokrajowiec popełnia mnóstwo błędów [39] – mylnie i błędnie odczytuje
(odcyfrowuje) słowa, kojarzy je ze swoim językiem albo gubi się w kilku
znaczeniach (dosłownych i metaforycznych [40]) danego wyrazu. Świderski zdaje
się mówić, że paradoksalnie jednak przybysz poprzez błędy językowego, zaplątany
w lingwistycznym labiryncie poszerza swoją (i naszą!) wiedzę o języku i o
świecie widzianym z perspektywy tego konkretnego języka [41]. Na początku
powieści padają takie stwierdzenia: Słowo
jest silniejsze od milczenia. Ów najpierwszy argument był nie do zbicia, gdyż
każdy protest także był słowem. Milczący przestali się liczyć. Ten wniosek
zubożył człowieka raz na zawsze [42].
Prasłowo [43], słowo stwarzające człowieka, słowo kreacyjne [44], budujące,
tworzące, konstytuujące stoi tu w sprzeczności z milczeniem [45]. Inaczej
mówiąc – milczenie jest wyraźnym wyzwaniem stawianym językowi, ba! milczenie
jest, paradoksalnie, jedyną możliwą (i konieczną) obroną obcości, jednostki
przeciwko społeczeństwu, wspólnocie – zdaje się konkludować na końcu Słów obcego Świderski. Milczenie to coś, co jest
właściwe jednostce (moje milczenie jest – właśnie moje [46]). Jeżeli język został zredukowany do
narzędzia współpracy i kompromisu – to ludzie muszą w inny sposób okazywać
swoją odmienność i niezgodę na istniejący świat [47], czyli milcząc, bo milczenie (…) [to] najbardziej ludzki środek
komunikacji. Odmienne języki dzielą ludzi całej planety. Jedynie milczenie,
dostępne wszystkim, potrafi nas połączyć [48].
Nie dajmy się jednak zwieść idei neutralnego
„trzeciego języka”. Mogłabym zaryzykować twierdzenie, że niemal każdy tłumacz
jest swego rodzaju mitomanem – zmyśla, naciąga fakty. Ciekawie wygląda to w
zestawieniu z wizją, teorią, niejasną i nieostrą koncepcją „trzeciego języka”.
B., podczas wyjaśnień zachowania Przybysza, mówi Lone: w tej opowieści nie kieruję się
wiedzą, ale intuicją. Ale wciąż jestem tłumaczem. Tłumaczem-narratorem [49]. Jakiegoż zatem Przybysza
stworzył ze słów B. (wraz z Lone)? Przybysz przywodzi na myśl istotę
pozaziemską, która dotarła na Ziemię z tajemną, sekretną misją (jaką? – można
się tylko domyślać) [50]. Czy „rekonstrukcja” obcego, próba dotarcia do niego
poprzez zestawienie go (ba! zrównanie go) z przybyszem z innej planety nie jest
przypadkiem nadużyciem, które zabija sensowność „trzeciego języka”? O ile w
ogóle można mówić o jakimkolwiek trzecim języku. Co nim by było – literatura
[51], może milczenie [52]? Przypomnijmy jeszcze kilka uwag B. o tłumaczach: Zazwyczaj [tłumacz] sądzi, że rozumie tłumaczonego autora. Ale
najczęściej oznacza to jedynie, że tłumacz jest w stanie pojąć, co – w innym
języku – zbliża się do jego własnych myśli. Czyli to, co wyraża jego własne
doświadczenia. Jeżeli tłumaczona książka jest całkowicie odmienna pod względem
doświadczenia i refleksji, jeżeli, na przykład, wyśmiewa myśli i rzeczy, które
tłumaczowi są drogie i bliskie – a zatem, gdy tłumaczony tekst czyni tłumacza
„obcym” – czy i wówczas tłumacz lojalnie potrafi zaakceptować i przełożyć
obcość tekstu? (…) dopiero w pochwale obcości, którą w istocie jest każde dobre
tłumaczenie, dopełnia się nasze człowieczeństwo, zawsze większe od uznanych
konwencji, od szkolnych definicji, od oficjalnie aprobowanych myśli i uczynków [53]. Mogłabym zaryzykować twierdzenie,
że B. tak tłumaczy „raporty” Przybysza (najprawdopodobniej sfabrykowane przez
Lone), jakby sam wczuł się w jego rolę. I nie jest to dalekie od jego
doświadczenia, wszak w 1968 roku przybył do Danii. Było obcym (czy nadal nim
jest?) [54].
Obcy składa
się jedynie ze słów, które najczęściej są niejasne [55]. Przybysza stworzyli B. i
Lone (B. tłumaczył na język polski raporty spreparowane przez Lone w jakichś
bliżej nieokreślonych dialektach afrykańskich, by później oboje mogli wspólnie
przełożyć je na język duński – skomplikowana struktura tłumaczenia, łatwo o
nadużycie…) [56]. Jak zatem rozumieć sztukę translatorską? Wszak nie istnieje wypowiedź bez autora
ani tłumaczenie bez oryginału… [57]
Jakkolwiek patetycznie mogą zabrzmieć słowa
B., to warto na koniec je przypomnieć: Czy,
zwracając się ku obcym planetom, nie zaniechaliśmy głównego zadania –
nieustannego badania naszej obcości na ziemi? [58] Język (nasz język) także z nas kpi.
Ot, niewinny zwrot: „gość w obcym domu” [59] nabiera ostrości, gdy przyjrzymy
się konotacjom i implikacjom: gość-obcy, obcy dom = obcy dom dla
gościa/przybysza = nasz dom. Analogicznie ze sformułowaniem mowa, która nic nie mówi [60]. Kto dla kogo jest obcy? My
dla przybysza czy przybysz dla nas? Pójdźmy dalej – poznawanie nieznajomego,
paradoksalnie, prowadzi do jeszcze większej obcości, do wytykania i piętnowania
inności: To właśnie po
zobaczeniu i dotknięciu ludzie często mówią: Pfy, jaki on ma brzydki nos! Jak
niezdarnie je mięso! I ubiera się bez gustu!... [61] Język zwraca nas przeciwko
sobie, według Polki (która pewnego dnia zapukała do drzwi domu Przybysza),
dlatego też dopiero jako obcy możemy się naprawdę porozumieć [62]. Paradoksem
wydaje się, że duńskie słowa „obcy” (fremmed) i „przyszłość” (fremtid)
wywodzą się od jednego słowa – frem, a zatem przyszłość i obcość mają
identyczny korzeń [63]. Można zaryzykować twierdzenie, że
przyszłość leży w rękach obcych. Obcy to przyszłość, a przyszłość (jako obca)
należy do przybysza, bowiem to on będzie nadawał jej realny kształt. Jak to
rozumieć w odniesieniu do nasilających się coraz bardziej ruchów
nacjonalistycznych (lęk, obawa przed obcym)? B., podczas spaceru z Marią,
doszedł do wniosku, że przyzwyczajenie się do krajobrazów, zapachów i innych
elementów przestrzeni jest przełamywaniem obcości. A jak to jest z… dziećmi
[64]? Czy są obce? Wszak nie znają języka (ba! posiadają własny język), nie
rozumieją wagi kultury, tradycji… Świderski nie podejmuje jednak tego tematu,
wybiera przybysza z obcej planety – czy słusznie?
Obcość jest nieprzezwyciężalna. Zawsze
jesteśmy obcymi względem siebie i wobec innych. Obcość jest obustronna. Jedyną
obroną okazuje się milczenie. W milczeniu możemy się połączyć, milczenie znosi
obcość [65]. Ale… na
jak długo?
Bronisław Świderski, Słowa obcego, Znak, Kraków
1998.
2011/2012
_____________
[1]
Oczywiście, w języku polskim słowo „obcy” odnosi się zarówno
do obcokrajowca, jak i do istoty pozaziemskiej.
[2]
Por. na przykład: B. Świderski, „Słowa obcego”, Kraków 1998,
s. 250. Różnorodność form interpretować można rozmaicie,
niekoniecznie w związku z problemem „obcości”. Bronisław
Świderski nie bez powodu umieszcza jako motto swojej powieści
fragment wiersza (zapewne jest to wiersz) Henrika Nordbrandta,
duńskiego pisarza zafascynowanego rejonem Morza Śródziemnego
(szczególnie Grecją, Włochami czy Turcją). Owo zainteresowanie
inną kulturą łączy się z przekraczaniem obcości, z zamykaniem
się w swoim „demokratycznym” społeczeństwie.
[3]
Warto także zwrócić uwagę na polifoniczność (w) powieści
Świderskiego – choćby rozmowy w kawiarni Palae – por. B.
Świderski, dz. cyt., s. 126.
[4]
Por. tamże, s. 65, 67.
[5]
Zob. tamże, s. 101.
[6] Z
zaczerwienionymi policzkami, tak dużymi, że – by wytrzeć nos –
musiała dwoma palcami odciągać je do tytuł. (…) Czasami, budząc
się rano [B.] myślał, co mogło stać się z najgrubszą i
najbrzydszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznał. Czy wiedziała,
że jest naznaczona piętnem nieusuwalnej brzydoty? Że na jej widok
nawet dobrze wychowani szybko odsuwają się na bok, bojąc się jej
dotknięcia, jakby zesłana przez Boga brzydota była zaraźliwa. –
cyt. za: tamże, s. 47-48.
[7]
Zob. też: tamże, s. 73-74.
[8]
Lone na kozetce u terapeuty: Rozebrana z uniformu. Bezbronna.
Przyszła jej do głowy nieprzyjemna myśl – czy nadal jest sobą?
– cyt. za: tamże, s. 51.
[9]
Tamże, s. 51-52.
[10]
Tamże, s. 105. W podobnym kontekście można tłumaczyć sny B.
(śni, że jest inwalidą). Por. tamże, s. 62-63. Transgresja,
wykraczanie poza własne ciało, poza wyobrażenia o ciele ludzkim,
stawianie się obcym-kosmitą.
[11]
Przybysz otrzymuje niedługo po swoim przybyciu do Danii koszulę
(taką samą, jaką ma ofiarodawca): A może była to zupełnie
nieszkodliwa mania ubierania innych i opiekowania się nimi? (…)
Może tego właśnie od niego oczekiwano? Skąd miał wiedzieć, czy
włożenie czystej koszuli nie było koniecznym warunkiem bycia
człowiekiem? Albo być może mężczyzna chce sprawdzić, czy obcy
nie różni się czymś od ludzi? – cyt. za: tamże, s. 28.
[12]
Tamże, s. 108.
[13]
Zob. też: tamże, s. 88-89.
[14]
Temat można kontynuować, ja zatrzymam się jednak tutaj, bowiem ta
płaszczyzna nie jest najistotniejsza z punktu widzenia Słów
obcego, dodatkowo łączy się ona (czy raczej wywodzi) z trzecią
płaszczyzną.
[15]
Tamże, s. 38.
[16]
Por. tamże, s. 118-119.
[17]
Por. reforma języka polskiego zaproponowana przez dyrektorkę
instytutu, w którym pracuje B. Por. tamże, s. 137-139.
[18]
Tamże, s. 124.
[19]
Niedawno [Przybysz] zrozumiał, jak wielką wagę
przywiązują Duńczycy (…) do przestrzegania praw człowieka. A
przecież, gdy spotykają cię, pytają o narodowość. O to, do
jakiej wspólnoty należysz? Wśród jakiej kultury przyszedłeś na
świat? Z kim dzielisz język ojczysty? Kto jest ci bliski? Kto
wrogi? – cyt. za: tamże, s. 87. Por. też: B. otrzymuje
obywatelstwo, czyli przestaje być cudzoziemcem – tamże, s. 61.
[20]
Por. Przecież [Przybysz] nawet nie wiedział, czy i w
jakim stopniu był człowiekiem. A jeśli tak, to czy takim, jakiego
Dania potrzebuje? Czy powinien oddać te wieczorne wątpliwości
komuś, kogo zupełnie nie znał? Bo wtedy najdelikatniejsza część
„ja” zostanie wyrwana i rzucona urzędnikowi, który zacznie ją
krytycznie oglądać, odsłaniać miejsca niepewne, by w końcu
zdecydować się na jedną z trzech możliwości. Albo: no cóż,
pożyj jeszcze z taką biografią, albo: no nie, jak najszybciej („co
za bezczelność, przyjeżdżać do nas z taką biografią!”). czy
obcy nie powinien raczej ze wszystkich sił bronić pytań i
wątpliwości i unikać odpowiedzi, aby nie zniknąć całkiem w
archiwach i na komputerowych dyskach? By nie stać się kimś innym?
– cyt. za: tamże, s. 94.
[21]
Przecież nasza tożsamość opiera się na tym, co robimy i co
chcemy osiągnąć. – cyt. za: tamże, s. 102.
[22]
Szybko zorientował się, że najczęściej można usłyszeć w
Danii pytanie o pracę. „Gdzie pracujesz?” znaczyło właściwie:
kim jesteś? Wtedy niektórzy okazywali się policjantami, inni
kierowcami autobusów (…) Kim był on sam? – pytano, na co
odpowiadał, że jest uchodźcą, bo w ciągu ostatnich lat
doskonalił się w uciekaniu z jednego kraju do drugiego. Ale to im
nie wystarczało. Oprócz tego musiał wykazać się czynnościami
użytecznymi dla innych. Co z chęcią by uczynił, gdyby nie było
tak trudno znaleźć jaką pracę. – cyt. za: tamże, s. 171.
[23]
Por. tamże, s. 111.
[24]
Lone tłumaczy B.: Reprezentuję instytucję, która strzeże
porządku. Ten mężczyzna utrudnia naszą pracę, ponieważ nie
wiemy, kim jest. Co mamy z nim zrobić? Do jakiego rejestru wpisać?
Jakie ma prawa? Jakie obowiązki? Jesteśmy demokracją,
przestrzegamy przepisów – stąd nasze kłopoty. Ten facet miałby
się z pyszna, gdyby trafił do kraju rządzonego przez dyktatora.
– cyt. za: tamże, s. 71.
[25]
Por. casus Taslimy, emigrantki z Bangladeszu: (…) skoro
odrzucili mnie krewni i rodacy, jakże mogą przyjąć mnie do swoich
serc obcy, Europejczycy… - cyt. za: tamże, s. 112.
[26]
Por. tamże, s. 224. Świderski tego tematu szerzej nie prezentuje,
nie rozwija.
[27]
Por. tamże, s. 137-138.
[28]
Por. Czy [B.] teraz miał przestać być piastunem tego
języka [polskiego], a stać się jego krytykiem i
reformatorem, nawet może rewolucjonistą? Owszem, B., nazwij rzecz
po imieniu: czy jesteś w stanie zdradzić to, co gwarantuje twoją
tożsamość? To, co łączy cię z pokoleniami zmarłych, którzy
oddali życie w walce o suwerenność polskiej mowy, która dla nich
była fundamentem wolności? I z pokoleniami jeszcze nie narodzonych,
dla których ten język powinien być łącznikiem z przeszłością?
Miał zatem teraz zerwać tę więź i utrudnić, a może nawet
uniemożliwić przyszłym pokoleniom zrozumienie tego, o czym mówili
i co robili ich przodkowie? – cyt. za: tamże, s. 138-139.
[29]
Tamże, s. 67.
[30]
B. tłumaczy inicjatorce reformy języka polskiego ideę trzeciego
języka w taki sposób: Tłumaczenie na trzeci język jest
pracą dla nikogo – a zatem bezinteresowną, skupioną tylko na
literze i duchu tłumaczonego tekstu. Oto największy hołd, jaki
jeden człowiek może złożyć drugiemu – i sobie. Tłumacząc
bowiem tak, jak proponuję, szukamy w istocie nowego głosu w nas
samych. Głosu, który potrafi więcej powiedzieć niż ten
codzienny, używany w sklepie, w pracy, w pociągu lub w samochodzie.
(…) to właśnie trzeci język nie tylko pozwala nam lepiej
zrozumieć tekst, ale także pozwala nam stać się lepszymi. Bo
wówczas tłumaczenie przestaje być tym, za co się je błędnie
choć pospolicie uważa, a mianowicie prawie mechanicznym odbijaniem
liter jednego języka w przezroczystym lustrze drugiego – ale staje
się prawdziwym ćwiczeniem moralnym, spowodowanym świętym strachem
przed znieważeniem głosu Drugiego. – cyt. za: tamże, s.
194-195.
[31]
Tamże, s. 49-50.
[32]
Tamże, s. 57.
[33]
Tamże, s. 79.
[34]
Por. Ale czy naprawdę [urzędnik policyjny] słyszał
słowa? – cyt. za: tamże, s. 7.
[35]
Por. na przykład gdy Przybysz jest na wykładzie Dantziga: (…)
do trzeciego rzędu docierały pewne dźwięki, ale w jakże
opłakanym stanie! Prawie wszystkie słowa gubiły po drodze
końcówki. – cyt. za: tamże, s. 36. Warto zwrócić uwagę na
muchę, która zatyka i zamyka drogę słowom – jaką ją rozumieć?
Jako przejaw społecznej siły? Jako element represyjny wobec obcego?
(por. tamże, s. 39-40, 44).
[36]
Por. tamże, s. 14.
[37]
Por. Najpierw [Przybysz] spróbował powtórzyć te trzy
dźwięki. Ale potknął się już na pierwszym, który po duńsku
wymawia się ze specjalną intonacją. Hmm. Więc słowo, nic więcej
niż odrobina tutejszego powietrza, całkowicie zamknęło mu usta.
(…) Dotąd wydawało mu się, że europejskie języki, a zatem i
duński, są gościnnie otwarte na nowych użytkowników. Teraz
dowiedział się nieco więcej. – cyt. za: tamże, s. 86.
[38]
Por. na przykład pytanie Lone do B.: Więc ty też nosisz w sobie
węża? [cyt. za: tamże, s. 116] (mieć węża w kieszeni).
[39]
Gdy okazało się, że Przybysz źle przetłumaczył słowa z kartki
znalezionej w bibliotece (między innymi pomylił duńskie „seks”,
czyli „sześć”), doszedł do wniosku (zrozumiał), że słowa
prowadzą go donikąd. – cyt. za: s. 18.
[40]
(…) zło bierze się stąd, iż uznaliśmy słowo wyłącznie za
naczynie metafory. – cyt. za: tamże, s. 240.
[41]
Por. na przykład: (…) gdyby język nie był chytry jak rajski
wąż. Język mówił bowiem więcej niż dźwięki. Zdanie „jestem
nieobecny” oznaczało zarówno „nie ma mnie tutaj”, jak i
„jestem obecny”. Mój Boże, dlaczego nikt go [Przybysza]
nie ostrzegł, że początek jest taki trudny! – cyt. za:
tamże, s. 18. B. powołuje się też na Stanisława Lema, mówi do
Lone: (…) Lemowi udało się nakłonić ludzi z innych planet do
niezwykle rozsądnej krytyki naszej cywilizacji. Słowa obcych są u
niego jak najbardziej ludzkie i jak najbardziej ludziom potrzebne.
(…) Bo właśnie obcy mówią wiele o nas – i za nas - samych!
– cyt. za: tamże, s. 71.
[42]
Tamże, s. 13.
[43]
Na marginesie zostawiam rozważania o słowach „dobrych” i
„złych” (casus kurdyjskiego poety i „sprzedawcy słów”,
termin „Bóg Obcego Alfabetu” – por. tamże, s. 173-175).
[44]
Por. na przykład: (…) słowo powstało przed rzeczywistością.
– cyt. za: tamże, s. 17.
[45]
To język zmusza nas do ciągłego mówienia („dialogu”); być
może kusi nas, by odszukać granicę mowy. By wyczerpać wszystkie
metafory i w końcu posiąść wspaniałą, jednoznaczną prawdę.
Ale do tego momentu ciągłe mówienie będzie jedyną dostępną nam
postacią prawdy. – cyt. za: tamże, s. 238.
[46]
Tamże, s. 236.
[47]
Tamże, s. 242.
[48]
Tamże, s. 243.
[49]
Tamże, s. 90.
[50] W
tym kontekście można rozważać zarówno konotacje z powieściami
Stanisława Lema, jak i swoistą „rekonstrukcję” (czy
dekonstrukcję?) sześciu (nie siedmiu) dni stworzenia, prezentowaną
przez B. w odniesieniu do potencjalnych myśli, wrażeń i przeżyć
Przybysza (Obcy rozważa między innymi, czy jest już człowiekiem,
czy może muchą; zastanawia się nad wyznacznikami, kryteriami
„bycia człowiekiem”).
[51]
Por. Wyobraźnia jest (…) prawdą słowa pisanego – cyt.
za: tamże, s. 137.
[52]
Zdaje się, że najpełniejszą realizacją koncepcji „trzeciego
języka” jest milczenie – uniwersalne, niezawłaszczone.
[53]
Tamże, s. 195.
[54]
Por. tamże, s. 132 (B. poza wspólnotą), 134 (wybór drogi –
pokreślenie obcości).
[55]
Tamże, s. 254.
[56]
Obcy, którego rzekome raporty tłumaczył B., nie potrafi pisać (o
ile to ten obcy, o którym mu wspominała Lone) – por. tamże, s.
250-251. Obcy, paradoksalnie, łączy Lone i B., jest gwarancją ich
związku.
[57]
Tamże, s. 253.
[58]
Tamże, s. 196.
[59]
Por. tamże, s. 136.
[60]
Por. casus Polki w Danii – tamże, s. 186-187.
[61]
Tamże, s. 181.
[62]
Por. tamże, s. 188-189.
[63]
Tamże, s. 192.
[64]
Aluzje do stworzenia świata, które szczególnie widoczne są przy
„tłumaczeniach” „raportów” Przybysza, można zestawić
tyleż z przyjazdem kosmitów czy istot pozaziemskich, ile z
narodzinami każdego człowieka. Czy już jest się człowiekiem w
chwili urodzenia?
[65]
Interesujące wydają się spostrzeżenia Świderskiego odnośnie
demokratycznych społeczeństw, które przecież w XXI wieku pokazały
jak wysoce są nacjonalistycznie nastawione do wszystkie, co spoza
ich wspólnoty (przyczyną czy pretekstem był atak terrorystyczny na
Stany Zjednoczone w 2001 roku). Tak, w demokracji tkwi element
represyjny, karzący obcość, inność.
Luiza Stachura
– czytelniczka i interpretatorka. Polonistka
i bibliotekarka. Autorka bloga owarinaiyume.wordpress.com.
Dziękujemy
Autorce za zgodę na publikację.
Wszelkie
prawa do tekstów są zastrzeżone, a rozpowszechnianie ich – w całości lub we
fragmentach – bez wiedzy i zgody Autorów jest zabronione.