czwartek, 16 października 2014

Luiza Stachura



Wymiary obcości w Słowach obcego Bronisława Świderskiego


Obcość i inność w książce Bronisława Świderskiego Słowa obcego można rozpatrywać z co najmniej trzech, uzupełniających się perspektyw. Pierwsze dwie, jedynie zarysowane przez pisarza, to obcość ciał(a) oraz obcość płci (kobieta-mężczyzna). Trzecią, najistotniejszą płaszczyzną w ujęciu Świderskiego, jest rozmaicie definiowana i rozumiana wspólnota, zwłaszcza moment konfrontacji wspólnoty z obcym. Owe trzy „sfery” łączy jedno – język. Wszelka krzywda wobec obcego i innego zaczyna się w języku, język konstytuuje bowiem Innego.
Już w strukturze powieści Świderskiego obcość przeplata się ze „swojskością”. Początkowe dwa rozdziały (chociaż owe części można by swobodnie nazwać zapiskami, notatkami, raportami, literaturą w literaturze, scenkami, minidramami, obrazkami) opowiadane są z perspektywy Przybysza. Poszczególne odsłony powieści, relacjonujące wydarzenia z życia Przybysza, poprzez sposób budowania, konstruowania przestrzeni oraz bohaterów przywodzą na myśl prozę Stanisława Lema. Jednakże, jak sugeruje autor, są to tłumaczenia na „trzeci język” raportów obcego [1] (przekładu dokonuje B.). Przybysz jawi się jako kosmita, istota pozaziemska. Pozostałe rozdziały (rozdziały, w których nie występuje bezpośrednio Przybysz, a jego percypowanie świata nie wpływa na czytelniczy odbiór) stają się swoistym komentarzem, pretekstem do kontynuowania historii. Zauważmy również, że Świderski wykorzystuje listy, raporty, wyjaśnienia, tłumaczenia, (quasi-)literaturę, scenki dramatyczne [2].
Co istotne, niektóre sformułowania Bronisław Świderski podaje zarówno w języku polskim, jak i w języku duńskim (zwykle tłumaczenie na jeden z tych języków umieszcza w nawiasie) [3]. Intryguje też inny zabieg: zapisywanie (wyodrębnianie?) kursywą pewnych słów. Niewykluczone, że jest to wskazanie na wieloznaczność danego wyrazu bądź wyrażenia (w grę wchodzą, oczywiście, znaczenia zarówno dosłowne, jak i metaforyczne), ale także zaznaczenie swoistego akcentu. Interesujące jest płynne przechodzenie bohaterów (zwłaszcza B.) z jednego języka na drugi [4], w zależności od tego, co i komu chce zakomunikować. Kiedy Lone pragnie zbliżyć się do B., nieudolnie pisze i mówi do niego po polsku (analogicznie dyrektorka instytutu, w którym B. pracuje – łączy i miesza słowa z różnych języków słowiańskich [5]). Jednakże gdy Lone pragnie „ukarać” B., zdystansować się do jego wizji świata, akcentuje duńskie sformułowania (odcina się, tworzy mur z języka, „mur słowny”).
Bronisław Świderski sprawnie podsuwa odbiorcy Słów obcego kontekst filozoficzny. Oto należy patrzeć na powieść poprzez filozofię Sørena Kierkegaarda, zwłaszcza jego spostrzeżenia, że demokracja jest także pewną dyskryminacją. To stwierdzenie będzie przydatne, gdy przyjrzymy się bliżej trzeciej z wymienionych wcześniej płaszczyzn. Zacznijmy jednak od pierwszej – ciało, ciała, cielesność (tu także umieścić można uniformy, ubrania), czyli to, co zewnętrzne, widoczne na pierwszy rzut oka, percypowane wzrokowo.
Jedna z bohaterek Słów obcego, policjantka Lone, to kobieta, eufemistycznie mówiąc, „przy kości” [6]. Jakby na przekór takiemu ciału, na przekór brzydocie, odziana została w strój policjantki, a zatem strój władzy (na zasadzie pars pro toto). Uniform policjantki przynosi jej pewność siebie [7], bez niego czuje się rozebrana, naga, bezbronna [8]. Mundur jednak, paradoksalnie, jest zbyt słabym substytutem, gdyż Lone uparcie chodzi do terapeuty, zgadzając się na to, by wypróbował na niej metodę regresywną (pacjent rzekomo poznaje swoje poprzednie wcielenia). Kobieta o niczym innym nie marzy, jak tylko pozbyć się zbyt obszernego ciała. Którego każde pojawienie się dawało fałszywe świadectwo jej obecności. A także dawało fałszywe świadectwo jej osobowości [9]. Innymi słowy – zarówno nasze ciało (samo w sobie – jego wielkość, kształt, kolor), jak i nasze ubranie określają naszą tożsamość, konstytuują nas jako albo „swoich” (należących do pewnej wspólnoty), albo „obcych”. Lone pragnie zostać kimś innym, ale nie wewnętrznie, tylko zewnętrznie – chce zmienić ciało, by być inaczej postrzeganą. Każda epoka i każdy kraj, naród, ba! każda wspólnota określa własną hierarchię, ustala kanony (piękna). Lone, będąc Dunką, musi zmierzyć się z duńskimi wzorami. Nie może odstawać, nie może być ani za gruba, ani za chuda, bo inaczej nie zmieści się we wspólnocie i stanie się obca. Nie bez powodu też Lone w pewnym momencie mówi: (…) od tej chwili zrobisz wszystko, by przestać być sobą. By stać się taką jak inni. Pamiętaj, musisz szybko znaleźć męża, założyć dom i urodzić dzieci. Dla ciebie być sobą, to znaczyć być taką, jaką jesteś dotąd. A ja już nie potrafię tego znieść! [10]
Analogicznie sprawa wygląda z Przybyszem – niby uczono go, że Ziemianie robią wszystko, by się od siebie różnić, ale z drugiej strony widzi on ludzi, którzy podobnie się ubierają, mają niemal identyczne wyrazy twarzy, mówią i robią wszystko tak samo – kolektywnie, we wspólnocie. Ktoś, kto nie rozumie „wspólnotowości”, kto nie należy do wspólnoty, jest od razu napiętnowany jako inny, obcy [11].
Jak wspomniałam, kolor ciała ma duże znaczenie. Pewnego wieczoru Lone w kawiarni Palae, gdzie umówiła się z B., zaskoczył (?), poraził (?) widok czarnego mężczyzny: W tłoku, tuż przed nią, nieco bokiem stał wysoki Murzyn w żółtym płaszczu. Stali naprzeciw siebie. Białe i czarne (oraz żółty płaszcz, by nie pozostawać we władzy pozbawionego niuansów, antagonistycznego, czarno-białego widzenia świata). Mężczyzna i kobieta. Nie powinna była widzieć w tym nic dziwnego, a jednak zaskoczyło ją to. Co oznaczała ta bliskość ludzi przybyłych z daleka i z góry naznaczonych obcością? [12] Łączy się z tym i druga strefa – kobiety i mężczyźni, niezależnie od koloru skóry, również (mimowolnie?) konstytuują obcość. Kobieta nie rozumie mężczyzny, i odwrotnie – mężczyzna nie jest w stanie pojąć decyzji kobiety [13]. Lone jest zakochana w B., podejrzewa (ba! jest przekonana) nawet, że on o tym wie, ale permanentnie ją zwodzi. B. (nic nie wiedząc o uczuciach Lone) kocha się w Karinie, która okazuje się być neofaszystką – B., jako obcokrajowiec (bądź co bądź pochodzi z Polski, jest imigrantem) nie mieści się w jej świecie, w jej wspólnocie – jest obcy, jest inny, ale mimo to kobieta go toleruje. B. staje się substytutem, swoistym ekwiwalentem przywódcy jej partii, przywódcy, w którym Karina jest zakochana. Każde z nich mówi swoim językiem, każde inaczej odczytuje gesty, słowa, zachowanie [14].
Wyeksponowana w powieści Świderskiego trzecia płaszczyzna, czyli wspólnota, najlepiej dostrzegalna jest podczas otwartego wykładu Larsena Dantziga. Dantzig dowodzi, że przed indywidualnym głosem (vox) musiała istnieć mowa (sermo), innymi słowy – dialog poprzedził i umożliwił (ukonstytuował) monolog. Dantzig idzie jeszcze dalej i przekłada relacje między głosem a mową na życie społeczne: jedynie organizacja wspólnoty umożliwia pojawienie się jednostki (…) kolektyw zawsze powstaje przed pojawieniem się indywidualności. Kolektyw umożliwia narodziny i nadaje formę każdemu indywiduum. (…) [Indywidualność] Jest świadectwem kolektywnej tolerancji. Ale indywidualność nie istnieje jako realna alternatywa wobec wspólnoty [15]. Z tej perspektywy warto spojrzeć na późniejsze zapędy gości kawiarni Palae, którzy chcieliby stworzyć Słownik języka Palae [16] – uniwersalne zwroty, łatwe do nauczenia się. Sygnalizuje to z jednej strony pragnienie zunifikowania wszystkich narodów [17], a z drugiej zaś – zapowiada ruch odwrotny: zamykanie się w swoich narodach, ruchy nacjonalistyczne (idea słownika jest żartem, zabawą, chwilowym kaprysem czy nawet kpiną). W gazecie znalezionej w kawiarni Palae (w tym czasie, gdy rodzi się idea Słownika) B. czyta wywiad z Dantzigiem, który podkreślił, że „jest złym czynem opuszczenie kolektywu, w którym jednostka się urodziła i wychowała. Naczelnym bowiem zadaniem człowieka jest obrona swojej grupy – nawet za cenę życia jednostki. Emigracja – tak, każda emigracja! – jest dowodem niezrozumienia tego, czym jest człowiek. A jest on istotą przede wszystkim społeczną. (…) Nasza tożsamość zawsze wypływa z jakiegoś konkretnego miejsca. Także poczucie odpowiedzialności wobec innych istnieje wobec konkretnych, znanych nam, ludzi i konkretnego krajobrazu” [18].
A jakie są cechy owego kolektywnego życia czy raczej co trzeba zrobić, by do zbiorowości należeć? Wspólnota wymaga od każdego określenia narodowości [19], posiadania życiorysu [20] (wydaje się, że jeśli znamy czyjś życiorys, to przestaje być dla nas obcym, ale czy naprawdę i na pewno?), określenia tożsamości (swoich celów, pragnień, przywiązania do konkretnych wartości [21]), posiadania pracy [22], stwierdzenia tego, co się przybyszowi podoba w danym kraju (ciągłe pytanie: co najbardziej podoba Ci się w…? Nikt nigdy nie zapyta obcokrajowca, co mu się najmniej podobało) [23]. Tego wszystkiego (i jeszcze więcej) oczekuje się od przyjezdnego, aby wiedzieć, co z nim zrobić [24]. Sprawę imigrantów i emigrantów dodatkowo komplikuje jeszcze jedna kwestia: czy B. w Polsce byłby traktowany jako Polak, czy jako obcy? Owszem, posiada obywatelstwo duńskie, ale czy jest traktowany jako „swój”, czy jako „obcy” [25]? A jeszcze inny przykład: co z chorymi (zwłaszcza chorymi psychicznie)?, czy chory jest obcym? A ludzie żyjący na ulicy, wykolejeńcy? To też obcy [26]?
Ramy wspólnoty wyznacza jedna kultura, wiara (bądź jej brak), tradycja, dziedzictwo, światopogląd, preferencje polityczne i tak dalej – wszystko to tyleż spaja i łączy nierozerwalnie, ile konstytuuje język, czyli „narzędzie” społeczne (powtarzając za B.). Obcego poznaje się przede wszystkim po tym, że nie widzi świata poprzez ten sam język, co wspólnota. Ciekawe na tym tle wydają się zapędy demokratycznego Zachodu do reformowania języków sprawiających im trudności, choćby w powieści Świderskiego to casus języka polskiego, który z perspektywy Duńczyków jest nielogiczny, ergo hermetyczny, ergo mało popularny, ergo praktycznie niedemokratyczny [27]. Można stwierdzić (chyba bez przesady), że tożsamość kryje się w słowach, bo słowa są naszym dziedzictwem (powtórzymy: społecznym „narzędziem”, scalają nas, czynią z nas wspólnotę bardziej niż kolor skóry, wyznanie, czy poglądy polityczne). Co się stanie, jeśli zreformujemy język tak, by był on „logiczny” dla innych narodowości [28]? Innymi słowy, czy rezygnować ze swojego języka, czy też go bronić? Ale jeśli bronić, to w jaki sposób, aby przy tym nie skrzywdzić „obcych”?
Potrzeba mediatora. Kogoś, kto przetłumaczy, ale nie zawłaszczy (o ile to możliwe, według B. – możliwe, a nawet niezbędne i konieczne), kto uczyni obce znaki zrozumiałe, nada im znaczenie, a tym samym przekład stanie się czytelny, bo translacja polega na znajdowaniu znajomego sensu pośród obcych liter [29]. B. uczył swoich studentów, że w przypadku „nieprzezwyciężonych” trudności należy tłumaczyć dany tekst na… „trzeci język” [30] – taki, w którym oryginalne przesłanie można odtworzyć w sposób neutralny, czyli nie zważając na cel tłumaczenia, na to, kto i dlaczego jest odbiorcą translatorskiego trudu. Należało bowiem zdawać sobie sprawę, iż interes tekstu (B. był również autorem tego określenia) był z gruntu odmienny od potrzeb i oczekiwań tego, dla kogo tłumaczenie było przeznaczone [31]. Tłumacz może „naginać” przekład dla potrzeb określonych odbiorców i zleceniodawców (albo skuszą go większe pieniądze, albo poruszy go widok młodych i zasmuconych twarzy zakochanych), ba! tłumacz nieuchronnie ryzykuje, iż przystosuje otrzymany oryginał do językowych i społecznych norm odbiorcy. Przecież zależy mu na tym, by odbiorca był zadowolony [32]. „Trzeci język” zbliża do oryginału, pierwowzoru, bowiem według B. kiedyś istniał tylko jeden język (odmienność kultur jest splotem różnych, przypadkowych okoliczności). Jak w „trzecim języku” widać Przybysza?
Można śmiało stwierdzić, że (prawie) wszystko wydarza się w języku. Nie jest jednak tak, że język jako taki stanowi neutralny środek porozumiewania się, komunikacji. Przemoc języka widoczna jest (powracając na chwilę do kwestii ciała) w reifikowaniu człowieka, sprowadzaniu go do rzeczy. Innymi słowy, wszelkie przymiotniki dookreślające osobę, na przykład: „gruby” czy „obcy”, naraz zamieniają się w rzeczowniki: Jako rzeczownik, „obcy” był obiektem. Bytem zależnym od woli innych. Czy jej [Lone] obcy nie był właśnie taką, na poły ludzką rzeczą? [33]
Przybysz (nie tylko ten powieściowy, ale jakikolwiek inny) zaplątany i uwikłany jest w słowa – słyszy je inaczej niż native speaker [34], odbiera je w inny sposób, ba! jego percepcja słuchowa jest wybiórcza, nie wszystkie słowa do niego docierają, jeśli są wypowiedziane niewyraźnie [35]. Natomiast inaczej sprawa wygląda ze wzrokowym odbiorem świata – słowa zapisane na kartce, którą Przybysz znajduje w bibliotece, czekają na jego-czytającego reakcję [36], prowokują do odpowiedzi, do interakcji. Przybysz – w przeciwieństwie do większości native speakerów – potrafi smakować słowa [37] mimo iż zderza się co rusz z idiomatycznością języka (język z niego kpi) [38]. Obcokrajowiec popełnia mnóstwo błędów [39] – mylnie i błędnie odczytuje (odcyfrowuje) słowa, kojarzy je ze swoim językiem albo gubi się w kilku znaczeniach (dosłownych i metaforycznych [40]) danego wyrazu. Świderski zdaje się mówić, że paradoksalnie jednak przybysz poprzez błędy językowego, zaplątany w lingwistycznym labiryncie poszerza swoją (i naszą!) wiedzę o języku i o świecie widzianym z perspektywy tego konkretnego języka [41]. Na początku powieści padają takie stwierdzenia: Słowo jest silniejsze od milczenia. Ów najpierwszy argument był nie do zbicia, gdyż każdy protest także był słowem. Milczący przestali się liczyć. Ten wniosek zubożył człowieka raz na zawsze [42]. Prasłowo [43], słowo stwarzające człowieka, słowo kreacyjne [44], budujące, tworzące, konstytuujące stoi tu w sprzeczności z milczeniem [45]. Inaczej mówiąc – milczenie jest wyraźnym wyzwaniem stawianym językowi, ba! milczenie jest, paradoksalnie, jedyną możliwą (i konieczną) obroną obcości, jednostki przeciwko społeczeństwu, wspólnocie – zdaje się konkludować na końcu Słów obcego Świderski. Milczenie to coś, co jest właściwe jednostce (moje milczenie jest – właśnie moje [46]). Jeżeli język został zredukowany do narzędzia współpracy i kompromisu – to ludzie muszą w inny sposób okazywać swoją odmienność i niezgodę na istniejący świat [47], czyli milcząc, bo milczenie (…) [to] najbardziej ludzki środek komunikacji. Odmienne języki dzielą ludzi całej planety. Jedynie milczenie, dostępne wszystkim, potrafi nas połączyć [48].
Nie dajmy się jednak zwieść idei neutralnego „trzeciego języka”. Mogłabym zaryzykować twierdzenie, że niemal każdy tłumacz jest swego rodzaju mitomanem – zmyśla, naciąga fakty. Ciekawie wygląda to w zestawieniu z wizją, teorią, niejasną i nieostrą koncepcją „trzeciego języka”. B., podczas wyjaśnień zachowania Przybysza, mówi Lone: w tej opowieści nie kieruję się wiedzą, ale intuicją. Ale wciąż jestem tłumaczem. Tłumaczem-narratorem [49]. Jakiegoż zatem Przybysza stworzył ze słów B. (wraz z Lone)? Przybysz przywodzi na myśl istotę pozaziemską, która dotarła na Ziemię z tajemną, sekretną misją (jaką? – można się tylko domyślać) [50]. Czy „rekonstrukcja” obcego, próba dotarcia do niego poprzez zestawienie go (ba! zrównanie go) z przybyszem z innej planety nie jest przypadkiem nadużyciem, które zabija sensowność „trzeciego języka”? O ile w ogóle można mówić o jakimkolwiek trzecim języku. Co nim by było – literatura [51], może milczenie [52]? Przypomnijmy jeszcze kilka uwag B. o tłumaczach: Zazwyczaj [tłumacz] sądzi, że rozumie tłumaczonego autora. Ale najczęściej oznacza to jedynie, że tłumacz jest w stanie pojąć, co – w innym języku – zbliża się do jego własnych myśli. Czyli to, co wyraża jego własne doświadczenia. Jeżeli tłumaczona książka jest całkowicie odmienna pod względem doświadczenia i refleksji, jeżeli, na przykład, wyśmiewa myśli i rzeczy, które tłumaczowi są drogie i bliskie – a zatem, gdy tłumaczony tekst czyni tłumacza „obcym” – czy i wówczas tłumacz lojalnie potrafi zaakceptować i przełożyć obcość tekstu? (…) dopiero w pochwale obcości, którą w istocie jest każde dobre tłumaczenie, dopełnia się nasze człowieczeństwo, zawsze większe od uznanych konwencji, od szkolnych definicji, od oficjalnie aprobowanych myśli i uczynków [53]. Mogłabym zaryzykować twierdzenie, że B. tak tłumaczy „raporty” Przybysza (najprawdopodobniej sfabrykowane przez Lone), jakby sam wczuł się w jego rolę. I nie jest to dalekie od jego doświadczenia, wszak w 1968 roku przybył do Danii. Było obcym (czy nadal nim jest?) [54].
Obcy składa się jedynie ze słów, które najczęściej są niejasne [55]. Przybysza stworzyli B. i Lone (B. tłumaczył na język polski raporty spreparowane przez Lone w jakichś bliżej nieokreślonych dialektach afrykańskich, by później oboje mogli wspólnie przełożyć je na język duński – skomplikowana struktura tłumaczenia, łatwo o nadużycie…) [56]. Jak zatem rozumieć sztukę translatorską? Wszak nie istnieje wypowiedź bez autora ani tłumaczenie bez oryginału… [57]
Jakkolwiek patetycznie mogą zabrzmieć słowa B., to warto na koniec je przypomnieć: Czy, zwracając się ku obcym planetom, nie zaniechaliśmy głównego zadania – nieustannego badania naszej obcości na ziemi? [58] Język (nasz język) także z nas kpi. Ot, niewinny zwrot: „gość w obcym domu” [59] nabiera ostrości, gdy przyjrzymy się konotacjom i implikacjom: gość-obcy, obcy dom = obcy dom dla gościa/przybysza = nasz dom. Analogicznie ze sformułowaniem mowa, która nic nie mówi [60]. Kto dla kogo jest obcy? My dla przybysza czy przybysz dla nas? Pójdźmy dalej – poznawanie nieznajomego, paradoksalnie, prowadzi do jeszcze większej obcości, do wytykania i piętnowania inności: To właśnie po zobaczeniu i dotknięciu ludzie często mówią: Pfy, jaki on ma brzydki nos! Jak niezdarnie je mięso! I ubiera się bez gustu!... [61] Język zwraca nas przeciwko sobie, według Polki (która pewnego dnia zapukała do drzwi domu Przybysza), dlatego też dopiero jako obcy możemy się naprawdę porozumieć [62]. Paradoksem wydaje się, że duńskie słowa „obcy” (fremmed) i „przyszłość” (fremtid) wywodzą się od jednego słowa – frem, a zatem przyszłość i obcość mają identyczny korzeń [63]. Można zaryzykować twierdzenie, że przyszłość leży w rękach obcych. Obcy to przyszłość, a przyszłość (jako obca) należy do przybysza, bowiem to on będzie nadawał jej realny kształt. Jak to rozumieć w odniesieniu do nasilających się coraz bardziej ruchów nacjonalistycznych (lęk, obawa przed obcym)? B., podczas spaceru z Marią, doszedł do wniosku, że przyzwyczajenie się do krajobrazów, zapachów i innych elementów przestrzeni jest przełamywaniem obcości. A jak to jest z… dziećmi [64]? Czy są obce? Wszak nie znają języka (ba! posiadają własny język), nie rozumieją wagi kultury, tradycji… Świderski nie podejmuje jednak tego tematu, wybiera przybysza z obcej planety – czy słusznie?
Obcość jest nieprzezwyciężalna. Zawsze jesteśmy obcymi względem siebie i wobec innych. Obcość jest obustronna. Jedyną obroną okazuje się milczenie. W milczeniu możemy się połączyć, milczenie znosi obcość [65]. Ale… na jak długo?

Bronisław Świderski, Słowa obcego, Znak, Kraków 1998.

2011/2012
_____________

[1] Oczywiście, w języku polskim słowo „obcy” odnosi się zarówno do obcokrajowca, jak i do istoty pozaziemskiej.

[2] Por. na przykład: B. Świderski, „Słowa obcego”, Kraków 1998, s. 250. Różnorodność form interpretować można rozmaicie, niekoniecznie w związku z problemem „obcości”. Bronisław Świderski nie bez powodu umieszcza jako motto swojej powieści fragment wiersza (zapewne jest to wiersz) Henrika Nordbrandta, duńskiego pisarza zafascynowanego rejonem Morza Śródziemnego (szczególnie Grecją, Włochami czy Turcją). Owo zainteresowanie inną kulturą łączy się z przekraczaniem obcości, z zamykaniem się w swoim „demokratycznym” społeczeństwie.

[3] Warto także zwrócić uwagę na polifoniczność (w) powieści Świderskiego – choćby rozmowy w kawiarni Palae – por. B. Świderski, dz. cyt., s. 126.

[4] Por. tamże, s. 65, 67.

[5] Zob. tamże, s. 101.

[6] Z zaczerwienionymi policzkami, tak dużymi, że – by wytrzeć nos – musiała dwoma palcami odciągać je do tytuł. (…) Czasami, budząc się rano [B.] myślał, co mogło stać się z najgrubszą i najbrzydszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznał. Czy wiedziała, że jest naznaczona piętnem nieusuwalnej brzydoty? Że na jej widok nawet dobrze wychowani szybko odsuwają się na bok, bojąc się jej dotknięcia, jakby zesłana przez Boga brzydota była zaraźliwa. – cyt. za: tamże, s. 47-48.

[7] Zob. też: tamże, s. 73-74.

[8] Lone na kozetce u terapeuty: Rozebrana z uniformu. Bezbronna. Przyszła jej do głowy nieprzyjemna myśl – czy nadal jest sobą? – cyt. za: tamże, s. 51.

[9] Tamże, s. 51-52.

[10] Tamże, s. 105. W podobnym kontekście można tłumaczyć sny B. (śni, że jest inwalidą). Por. tamże, s. 62-63. Transgresja, wykraczanie poza własne ciało, poza wyobrażenia o ciele ludzkim, stawianie się obcym-kosmitą.

[11] Przybysz otrzymuje niedługo po swoim przybyciu do Danii koszulę (taką samą, jaką ma ofiarodawca): A może była to zupełnie nieszkodliwa mania ubierania innych i opiekowania się nimi? (…) Może tego właśnie od niego oczekiwano? Skąd miał wiedzieć, czy włożenie czystej koszuli nie było koniecznym warunkiem bycia człowiekiem? Albo być może mężczyzna chce sprawdzić, czy obcy nie różni się czymś od ludzi? – cyt. za: tamże, s. 28.

[12] Tamże, s. 108.

[13] Zob. też: tamże, s. 88-89.

[14] Temat można kontynuować, ja zatrzymam się jednak tutaj, bowiem ta płaszczyzna nie jest najistotniejsza z punktu widzenia Słów obcego, dodatkowo łączy się ona (czy raczej wywodzi) z trzecią płaszczyzną.

[15] Tamże, s. 38.

[16] Por. tamże, s. 118-119.

[17] Por. reforma języka polskiego zaproponowana przez dyrektorkę instytutu, w którym pracuje B. Por. tamże, s. 137-139.

[18] Tamże, s. 124.

[19] Niedawno [Przybysz] zrozumiał, jak wielką wagę przywiązują Duńczycy (…) do przestrzegania praw człowieka. A przecież, gdy spotykają cię, pytają o narodowość. O to, do jakiej wspólnoty należysz? Wśród jakiej kultury przyszedłeś na świat? Z kim dzielisz język ojczysty? Kto jest ci bliski? Kto wrogi? – cyt. za: tamże, s. 87. Por. też: B. otrzymuje obywatelstwo, czyli przestaje być cudzoziemcem – tamże, s. 61.

[20] Por. Przecież [Przybysz] nawet nie wiedział, czy i w jakim stopniu był człowiekiem. A jeśli tak, to czy takim, jakiego Dania potrzebuje? Czy powinien oddać te wieczorne wątpliwości komuś, kogo zupełnie nie znał? Bo wtedy najdelikatniejsza część „ja” zostanie wyrwana i rzucona urzędnikowi, który zacznie ją krytycznie oglądać, odsłaniać miejsca niepewne, by w końcu zdecydować się na jedną z trzech możliwości. Albo: no cóż, pożyj jeszcze z taką biografią, albo: no nie, jak najszybciej („co za bezczelność, przyjeżdżać do nas z taką biografią!”). czy obcy nie powinien raczej ze wszystkich sił bronić pytań i wątpliwości i unikać odpowiedzi, aby nie zniknąć całkiem w archiwach i na komputerowych dyskach? By nie stać się kimś innym? – cyt. za: tamże, s. 94.

[21] Przecież nasza tożsamość opiera się na tym, co robimy i co chcemy osiągnąć. – cyt. za: tamże, s. 102.

[22] Szybko zorientował się, że najczęściej można usłyszeć w Danii pytanie o pracę. „Gdzie pracujesz?” znaczyło właściwie: kim jesteś? Wtedy niektórzy okazywali się policjantami, inni kierowcami autobusów (…) Kim był on sam? – pytano, na co odpowiadał, że jest uchodźcą, bo w ciągu ostatnich lat doskonalił się w uciekaniu z jednego kraju do drugiego. Ale to im nie wystarczało. Oprócz tego musiał wykazać się czynnościami użytecznymi dla innych. Co z chęcią by uczynił, gdyby nie było tak trudno znaleźć jaką pracę. – cyt. za: tamże, s. 171.

[23] Por. tamże, s. 111.

[24] Lone tłumaczy B.: Reprezentuję instytucję, która strzeże porządku. Ten mężczyzna utrudnia naszą pracę, ponieważ nie wiemy, kim jest. Co mamy z nim zrobić? Do jakiego rejestru wpisać? Jakie ma prawa? Jakie obowiązki? Jesteśmy demokracją, przestrzegamy przepisów – stąd nasze kłopoty. Ten facet miałby się z pyszna, gdyby trafił do kraju rządzonego przez dyktatora. – cyt. za: tamże, s. 71.

[25] Por. casus Taslimy, emigrantki z Bangladeszu: (…) skoro odrzucili mnie krewni i rodacy, jakże mogą przyjąć mnie do swoich serc obcy, Europejczycy… - cyt. za: tamże, s. 112.

[26] Por. tamże, s. 224. Świderski tego tematu szerzej nie prezentuje, nie rozwija.

[27] Por. tamże, s. 137-138.

[28] Por. Czy [B.] teraz miał przestać być piastunem tego języka [polskiego], a stać się jego krytykiem i reformatorem, nawet może rewolucjonistą? Owszem, B., nazwij rzecz po imieniu: czy jesteś w stanie zdradzić to, co gwarantuje twoją tożsamość? To, co łączy cię z pokoleniami zmarłych, którzy oddali życie w walce o suwerenność polskiej mowy, która dla nich była fundamentem wolności? I z pokoleniami jeszcze nie narodzonych, dla których ten język powinien być łącznikiem z przeszłością? Miał zatem teraz zerwać tę więź i utrudnić, a może nawet uniemożliwić przyszłym pokoleniom zrozumienie tego, o czym mówili i co robili ich przodkowie? – cyt. za: tamże, s. 138-139.

[29] Tamże, s. 67.

[30] B. tłumaczy inicjatorce reformy języka polskiego ideę trzeciego języka w taki sposób: Tłumaczenie na trzeci język jest pracą dla nikogo – a zatem bezinteresowną, skupioną tylko na literze i duchu tłumaczonego tekstu. Oto największy hołd, jaki jeden człowiek może złożyć drugiemu – i sobie. Tłumacząc bowiem tak, jak proponuję, szukamy w istocie nowego głosu w nas samych. Głosu, który potrafi więcej powiedzieć niż ten codzienny, używany w sklepie, w pracy, w pociągu lub w samochodzie. (…) to właśnie trzeci język nie tylko pozwala nam lepiej zrozumieć tekst, ale także pozwala nam stać się lepszymi. Bo wówczas tłumaczenie przestaje być tym, za co się je błędnie choć pospolicie uważa, a mianowicie prawie mechanicznym odbijaniem liter jednego języka w przezroczystym lustrze drugiego – ale staje się prawdziwym ćwiczeniem moralnym, spowodowanym świętym strachem przed znieważeniem głosu Drugiego. – cyt. za: tamże, s. 194-195.

[31] Tamże, s. 49-50.

[32] Tamże, s. 57.

[33] Tamże, s. 79.

[34] Por. Ale czy naprawdę [urzędnik policyjny] słyszał słowa? – cyt. za: tamże, s. 7.

[35] Por. na przykład gdy Przybysz jest na wykładzie Dantziga: (…) do trzeciego rzędu docierały pewne dźwięki, ale w jakże opłakanym stanie! Prawie wszystkie słowa gubiły po drodze końcówki. – cyt. za: tamże, s. 36. Warto zwrócić uwagę na muchę, która zatyka i zamyka drogę słowom – jaką ją rozumieć? Jako przejaw społecznej siły? Jako element represyjny wobec obcego? (por. tamże, s. 39-40, 44).

[36] Por. tamże, s. 14.

[37] Por. Najpierw [Przybysz] spróbował powtórzyć te trzy dźwięki. Ale potknął się już na pierwszym, który po duńsku wymawia się ze specjalną intonacją. Hmm. Więc słowo, nic więcej niż odrobina tutejszego powietrza, całkowicie zamknęło mu usta. (…) Dotąd wydawało mu się, że europejskie języki, a zatem i duński, są gościnnie otwarte na nowych użytkowników. Teraz dowiedział się nieco więcej. – cyt. za: tamże, s. 86.

[38] Por. na przykład pytanie Lone do B.: Więc ty też nosisz w sobie węża? [cyt. za: tamże, s. 116] (mieć węża w kieszeni).

[39] Gdy okazało się, że Przybysz źle przetłumaczył słowa z kartki znalezionej w bibliotece (między innymi pomylił duńskie „seks”, czyli „sześć”), doszedł do wniosku (zrozumiał), że słowa prowadzą go donikąd. – cyt. za: s. 18.

[40] (…) zło bierze się stąd, iż uznaliśmy słowo wyłącznie za naczynie metafory. – cyt. za: tamże, s. 240.

[41] Por. na przykład: (…) gdyby język nie był chytry jak rajski wąż. Język mówił bowiem więcej niż dźwięki. Zdanie „jestem nieobecny” oznaczało zarówno „nie ma mnie tutaj”, jak i „jestem obecny”. Mój Boże, dlaczego nikt go [Przybysza] nie ostrzegł, że początek jest taki trudny! – cyt. za: tamże, s. 18. B. powołuje się też na Stanisława Lema, mówi do Lone: (…) Lemowi udało się nakłonić ludzi z innych planet do niezwykle rozsądnej krytyki naszej cywilizacji. Słowa obcych są u niego jak najbardziej ludzkie i jak najbardziej ludziom potrzebne. (…) Bo właśnie obcy mówią wiele o nas – i za nas - samych! – cyt. za: tamże, s. 71.

[42] Tamże, s. 13.

[43] Na marginesie zostawiam rozważania o słowach „dobrych” i „złych” (casus kurdyjskiego poety i „sprzedawcy słów”, termin „Bóg Obcego Alfabetu” – por. tamże, s. 173-175).

[44] Por. na przykład: (…) słowo powstało przed rzeczywistością. – cyt. za: tamże, s. 17.

[45] To język zmusza nas do ciągłego mówienia („dialogu”); być może kusi nas, by odszukać granicę mowy. By wyczerpać wszystkie metafory i w końcu posiąść wspaniałą, jednoznaczną prawdę. Ale do tego momentu ciągłe mówienie będzie jedyną dostępną nam postacią prawdy. – cyt. za: tamże, s. 238.

[46] Tamże, s. 236.

[47] Tamże, s. 242.

[48] Tamże, s. 243.

[49] Tamże, s. 90.

[50] W tym kontekście można rozważać zarówno konotacje z powieściami Stanisława Lema, jak i swoistą „rekonstrukcję” (czy dekonstrukcję?) sześciu (nie siedmiu) dni stworzenia, prezentowaną przez B. w odniesieniu do potencjalnych myśli, wrażeń i przeżyć Przybysza (Obcy rozważa między innymi, czy jest już człowiekiem, czy może muchą; zastanawia się nad wyznacznikami, kryteriami „bycia człowiekiem”).

[51] Por. Wyobraźnia jest (…) prawdą słowa pisanego – cyt. za: tamże, s. 137.

[52] Zdaje się, że najpełniejszą realizacją koncepcji „trzeciego języka” jest milczenie – uniwersalne, niezawłaszczone.

[53] Tamże, s. 195.

[54] Por. tamże, s. 132 (B. poza wspólnotą), 134 (wybór drogi – pokreślenie obcości).

[55] Tamże, s. 254.

[56] Obcy, którego rzekome raporty tłumaczył B., nie potrafi pisać (o ile to ten obcy, o którym mu wspominała Lone) – por. tamże, s. 250-251. Obcy, paradoksalnie, łączy Lone i B., jest gwarancją ich związku.

[57] Tamże, s. 253.

[58] Tamże, s. 196.

[59] Por. tamże, s. 136.

[60] Por. casus Polki w Danii – tamże, s. 186-187.

[61] Tamże, s. 181.

[62] Por. tamże, s. 188-189.

[63] Tamże, s. 192.

[64] Aluzje do stworzenia świata, które szczególnie widoczne są przy „tłumaczeniach” „raportów” Przybysza, można zestawić tyleż z przyjazdem kosmitów czy istot pozaziemskich, ile z narodzinami każdego człowieka. Czy już jest się człowiekiem w chwili urodzenia?

[65] Interesujące wydają się spostrzeżenia Świderskiego odnośnie demokratycznych społeczeństw, które przecież w XXI wieku pokazały jak wysoce są nacjonalistycznie nastawione do wszystkie, co spoza ich wspólnoty (przyczyną czy pretekstem był atak terrorystyczny na Stany Zjednoczone w 2001 roku). Tak, w demokracji tkwi element represyjny, karzący obcość, inność.




Luiza Stachura
– czytelniczka i interpretatorka. Polonistka i bibliotekarka. Autorka bloga owarinaiyume.wordpress.com




Dziękujemy Autorce za zgodę na publikację.

Publikowane teksty są własnością Autorów.

Wszelkie prawa do tekstów są zastrzeżone, a rozpowszechnianie ich – w całości lub we fragmentach – bez wiedzy i zgody Autorów jest zabronione.